Ogień i deszcz - Michael W. Smith |
W niedzielę 16 kwietnia w ogromnej hali „Arena Gliwice” na jedynym koncercie w Polsce zaśpiewał Michael W. Smith. I to jak! Tego dnia nowoczesna hala w Gliwicach zamieniła się w prawdziwą Arenę uwielbienia. Animował ją ze sceny sam Michael W. Smith z zespołem. I naprawdę nikt nie musiał nikogo zachęcać: „Cała sala śpiewa z nami!”, bo kilka tysięcy gardeł za wokalistą zza Oceanu powtarzało „Awesome God” („Nasz Bóg jest potężny”), oddając chwałę Najwyższemu.
Gdy przy dźwiękach pierwszej piosenki spontanicznie wstała cała publiczność, ktoś zażartował: „To czwarte powstanie śląskie!”. Mieszały się języki, bo część ludzi śpiewała po angielsku (ułatwiały to teksty piosenek wyświetlane na potężnym ekranie), a część w swych rodzimych językach (obok Polaków na koncert zjechali przede wszystkim Czesi i Niemcy). Nic dziwnego: piosenki Michaela W. Smitha, niekwestionowanej gwiazdy sceny tworzonej przez chrześcijan, weszły do żelaznego repertuaru wspólnot modlitewnych na całym świecie.
Pan Bóg? Uwielbiam! Czekaliśmy na to kilkanaście lat! Kto by przypuszczał, że to Gliwice staną się polskim centrum uwielbienia? Na koncercie 16 kwietnia bywało nostalgicznie, gdy ze sceny płynęły pastelowe, „deszczowe” dźwięki „Healing rain”, czy „Let it rain”, ale gdy głośniki ryknęły energetycznymi, pełnymi ognia wersjami „Surrounded” („Jestem zewsząd otoczony”), „Open the eyes of my heart” („Otwórz me oczy, o Panie!”), czy tytułowym „WayMaker”, atmosfera hali przypominała tę znaną z organizowanych nad Wisłą siatkarskich mistrzostw świata.
Do jednej z piosenek Michael zaprosił znaną z grupy Exodus 15 Karolinę Kupczyk, za którą kilka tysięcy osób powtarzało refren piosenki Agnes Dei: Święty, Święty, Święty… Michael W. Smith udowodnił, że nie bez przyczyny jego wydana przed dwoma dekadami płyta „Worship” została okrzyknięta najpiękniejszym albumem uwielbienia wszechczasów i dlaczego sprzedał ponad 18 milionów płyt (w tym aż 14 złotych i pięć platynowych). Amerykanin noszący najpopularniejsze nazwisko świata Zachodu (jest „amerykańskim Kowalskim”), zdobył niezliczoną liczbę wyróżnień i statuetek, w tym aż trzy nagrody Grammy, 45 Dove Awards, American Music Award.
Gdy przyznawał bez owijania w bawełnę, że gdy w czasie potężnego kryzysu, jakiego doświadczył jako młody chłopak, przez trzy i pół godziny leżał na podłodze w kuchni swego domu i bezradnie płakał, sam potężny Bóg przyszedł i leżał na tej podłodze wraz z nim, wiele osób dyskretnie ocierało łzy. Tak, to właśnie szczerość przekazu jest tym, co przyciąga na koncerty tłumy. Jasne, piosenki są znakomicie wykonane, przyprawione o nowoczesne, aranżacyjne smaczki, a występy są prawdziwą widowiskową „Ligą Mistrzów” (udowodnili to organizatorzy koncertu w Gliwicach!), ale nie to jest kluczem jego sukcesu. Jest nim autentyczność i szczerość. Ten człowiek jest świadkiem i naprawdę wie, o Kim śpiewa. To widać, słychać i czuć.
– Przeżyłem doświadczenie z pogranicza śmierci. Po kokainie dosłownie umierałem. Potrzebowałem ratunku. I wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. W listopadzie 1979 roku zostałem uratowany 30 minut po północy na podłodze mojej kuchni w domu pod Nashville. Leżałem na podłodze i zacząłem się trząść, rozkleiłem się jak dziecko i płakałem, płakałem, płakałem, głośno wołając do Boga. A On, Pan wszechświata przyszedł i płakał na tej podłodze razem ze mną – opowiadał w Gliwicach wokalista. – Dziękuję, Polsko! Ten wieczór zapamiętam na zawsze – rzucił schodząc po bisie ze sceny. Nie tylko on…
To był pierwszy z trzech organizowanych przez „1on” koncertów uwielbienia w Gliwickiej Arenie. W czerwcu przyjedzie do niej Hillsong United, a w listopadzie Kari Jobe.
Marcin Jakimowicz
Fot. Joanna Gruchalska