Przystań z Jezusem |
Czy na Sunrise Festival ktoś w ogóle chce słuchać czegoś innego niż ogłuszających rytmów muzyki transowej? Są tacy, którzy zdecydowali się dotrzeć do jego uczestników z najważniejszym z przekazów: „Bóg cię kocha!”.
Pod koniec lipca w Kołobrzegu jest tłoczno i głośno, nawet jak na nadmorski kurort. Szacuje się, że do tego 46-tysięcznego miasta przybywa w tym czasie grubo ponad 100 tys. turystów. Sporą ich część stanowią ci, którzy przyjechali nie po to, by poleżeć na plaży, ale ze względu na odbywający się tu co roku Sunrise Festival. A zapoczątkował go pewien didżej z dyskoteki w wielkopolskich Manieczkach. W 1999 r. wpadł na pomysł, żeby w ramach swoich imienin zrobić nad morzem ostrą imprezę z alkoholem i innymi substancjami wspomagającymi, którą nazywano też „Czterema Dniami Śmierci”. Dni te spędzano bez snu, na ciągłej zabawie. Pub, w którym odbywały się imieniny, po roku nie mógł już pomieścić wszystkich uczestników. Z czasem prawa do organizowania imprezy, którą w 2003 r. przeniesiono do kołobrzeskiego amfiteatru, przejęła jedna z agencji artystycznych. Teraz to ogromne przedsięwzięcie festiwalowe trwające cały weekend, dla fanów muzyki trance i house w rozmaitych odmianach swoiste święto. Przyjeżdżają tu nie tylko z całej Polski, ale także z zagranicy, w zasadzie nie po to, aby posłuchać muzyki, ile raczej dać się jej pochłonąć. Narastający w niej rytm przenika wprost bowiem nie tylko ciało, ale i umysł człowieka.
Rozdmuchać iskrę
To w trosce o uczestników Sunrise Festival biskup koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak trzy lata temu zaprosił do Kołobrzegu ewangelizatorów. – Także tutaj, nie tylko na Woodstocku, nie może nas zabraknąć. Idźcie do tych ludzi i dawajcie im świadectwo Bożej miłości, której tak bardzo szukają, chociaż często nie zdają sobie nawet z tego sprawy – wspomina słowa biskupa ks. Rafał Jarosiewicz, dyrektor Szkoły Nowej Ewangelizacji tamtejszej diecezji. Wtedy wyruszyli zaledwie w dwunastu. W tym roku na zorganizowaną po raz pierwszy z takim rozmachem akcję ewangelizacyjną, która otrzymała nazwę „Przystań z Jezusem”, przyjechało ponad sto osób z różnych miejsc Polski, m.in. z Lublina, Warszawy, Poznania, Koszalina czy Trójmiasta. – Patrząc po ludzku, może to niedużo, lecz biblijny Syrach mówi: „Jeśli dmuchać będziesz na iskrę – zapłonie, a jeśli spluniesz na nią – zgaśnie, a jedno i drugie pochodzi z ust twoich”. Tak więc my nie robimy tu niczego specjalnego, ponad to, że próbujemy „rozdmuchać” iskrę Bożą, która jest w każdym człowieku, dając świadectwo tego, czego On dokonał w nas samych. A jednocześnie ufamy, że przez to sam Bóg może zmieniać życie ludzi, których stawia w tym momencie na naszej drodze. Dla każdego z nich to może być kwestia życia... wiecznego – wyjaśnia ks. Jarosiewicz, koordynator „Przystani z Jezusem”.
To dopiero początek
Przy wejściu na ogrodzony teren, na którym odbywa się Sunrise, na długo przed wieczornym koncertem panuje już spory tłok. Festiwalową publiczność dość łatwo dostrzec wśród tych, którzy, tak jak my, przyszli tu na moment, po prostu popatrzeć. W skąpych strojach dziewczyn dominują oprócz czerni neonowe kolory. Panom, w większości równie zadbanym, a do tego z porządną muskulaturą, towarzyszy nieodłączna butelka czy puszka napoju wyskokowego. Ci, którzy wcześniej nie kupili biletów przez internet, stoją w kolejce do kas świadomi tego, że muszą na nie wydać podczas weekendu ponad 500 złotych. Rzecz jasna, sporej rzeszy młodych ludzi na to nie stać. Nie będąc w samym centrum wydarzeń, wśród migających, stroboskopowych świateł, przeżywają jednak festiwal na pobliskich ulicach. Muzykę bowiem słychać dobrze nawet w promieniu kilometra od kołobrzeskiego amfiteatru. Zresztą zanim jeszcze zaczną się koncerty, w uszach dudnią dobiegające z amfiteatru, powtarzane w kółko basowe dźwięki, w które co jakiś czas wplatane są festiwalowe zapowiedzi. Wypowiadający je głos dla nas brzmi demonicznie. A to dopiero początek...
Ci od Jezusa
Największa fala ludzi, głównie młodych, zmierzająca rozbawionymi grupkami na Sunrise od strony miasta, musi minąć ustawioną przy drodze przyczepę z billboardem zapraszającym na „Przystań z Jezusem”. Są tacy, którzy wygłupiając się, robią sobie na jego tle zdjęcia. Niekiedy słychać też komentarze: „A, to tam są ci od Jezusa!”. Kawałek dalej stoi bowiem ogromny, biały namiot ewangelizatorów. To w nim czekają na wszystkich chętnych różnorodne propozycje „Przystani”. Oczywiście najważniejszą z nich są codzienne Msze św., sprawowane m.in. w intencji bezpiecznego przebiegu festiwalu czy za zmarłych muzyków i didżejów. Po nich zaś chwila wspólnego wielbienia Boga prowadzona przez Armię Dzieci z Lublina. Zawsze jest tu też okazja do rozmowy czy wysłuchania świadectwa. Z kolei późne wieczory to czas projekcji filmów Cristiada i Popiełuszko. Tu również przez cały czas trwa adoracja Najświętszego Sakramentu, swoisty dyżur przy Panu Jezusie. Ks. Rafał Jarosiewicz jasno określa, że „Przystań” nie jest skierowana przeciwko festiwalowi. – Chcemy po prostu iść do przybywających na niego osób z Dobrą Nowiną.
Na ulicach i plażach
Dokładnie o wszystkim, co dzieje się w namiocie, informują ulotki rozdawane na ulicach i plażach podczas przechodzących przez miasto barwnych, radosnych i rozśpiewanych korowodów ewangelizacyjnych. Wprawdzie „Przystań z Jezusem” to inicjatywa skierowana, jak podkreśla bp Dajczak, przede wszystkim do osób, które przyjechały na festiwal, ale oczywiście skorzystać z niej mogą zarówno mieszkańcy miasta, jak i turyści. – Nie ma co ukrywać, że wielu mieszkańców Kołobrzegu nie lubi festiwalu Sunrise. Miasto przez te trzy dni zmienia się na niekorzyść, robi się tu głośno. Przyznam, że dotąd czułam nawet lęk przed tym, co to wydarzenie wnosi w klimat miasta. Tym bardziej cieszę się, że zorganizowano „Przystań”. Sama niedawno na nowo odkryłam w swoim życiu Boga, więc postanowiłam włączyć się w tę inicjatywę – opowiada Krystyna Trojanowska, nauczycielka z Kołobrzegu. Jej koleżanka, ucząca w tym samym gimnazjum Gosia Pasikowska, również zaangażowała się w ewangelizację podczas Sunrise. – To wspaniały sposób na dotarcie do młodych z Ewangelią. Staramy się im pokazać, że będąc blisko Boga, doświadcza się prawdziwej radości. Budujące są też takie sytuacje, kiedy podchodzą do nas sąsiedzi i mówią, że robimy świetną robotę.
By doświadczyli tego, co my
Ci, którzy czuli taką potrzebę, a nie uczestniczyli w „Przystani” jako ewangelizatorzy, mogli wziąć udział w wybranych punktach czterodniowych rekolekcji poprzedzających weekendową ewangelizację na ulicach i w namiocie. Konferencje podczas nich głosił bp Edward Dajczak, mówiąc m.in. o potrzebie rozpoznawania Bożych natchnień i konieczności słuchania Boga tak, aby Jego słowo rzeczywiście w nas zamieszkało. Podkreślał też, że szczególnie dla ewangelizatorów ważne jest dorastanie do wiary dojrzałej, która polega nie tylko na wierze w Boga, ale równocześnie na zawierzeniu Bogu całego swojego życia.
Naukom towarzyszyły także warsztaty dla ewangelizatorów, za które odpowiedzialna była wspólnota Koinonia Jan Chrzciciel. Jedne z nich prowadzili Kuba i Małgosia Kornaccy z Trójmiasta. – Pokazaliśmy, z czego powinno składać się dobre przedstawienie ewangelizacyjne. Przypomnieliśmy też prawdy, na których ma być ono oparte – tłumaczy Kuba, na co dzień aktor Teatru Muzycznego w Gdyni, znany m.in. z serialu Klan. Dodaje przy tym, że dzieląc się świadectwem, mamy pokazywać nie tyle to, jacy jesteśmy mocni w wierze, ile jakie cuda dzieją się w naszym życiu, kiedy pozwalamy działać Bogu. Z kolei Małgosia podkreśla, że również oni sami głęboko przeżyli czas rekolekcji. – Często, kiedy robimy coś razem w wymiarze ewangelizacyjnym, doświadczamy trudności. Tak było i teraz, ale te rekolekcje spowodowały, że wróciła do mnie radość i nie mogłam się wprost doczekać, kiedy wyjdziemy do ludzi, żeby powiedzieć im, że Bóg ich kocha, i zaprosimy ich na spotkania, by doświadczyli tego, co my.
Warto się trudzić
Jak podkreśla Lucia Zborovančíkova ze Słowacji, która obecnie mieszka w domu Koinonii w Błotnicy pod Kołobrzegiem, za każdym razem ewangelizacja jest dla niej nowym doświadczeniem. – Muszę bowiem wówczas w pewien sposób przekroczyć samą siebie i wyjść do innych. Zawsze jednak doświadczam Bożego prowadzenia. Bóg przezwycięża też mój lęk i nieśmiałość, widzę jak On sam przeze mnie działa – wyznaje. – Również podczas Sunrise mówimy spotykanym ludziom o tym, czym żyjemy i czego doświadczyliśmy w życiu. I chociażby jedna osoba dzięki temu miała odkryć Bożą miłość, warto się trudzić. My dajemy z siebie wszystko, a to Duch Święty przemienia ludzkie serca – dopowiada jej koleżanka ze wspólnoty, pochodząca z okolic Piły Kasia Michalak.
Dzieląc się swoimi doświadczeniami ewangelizacji podczas Festiwalu Sunrise w Kołobrzegu z poprzednich dwóch lat, ks. Rafał Jarosiewicz podkreśla, że wielu z przybywających tu ludzi czuje głód duchowy. – Najpierw wydaje im się, że szczęście znajdą w zabawie, używkach i muzyce. Kiedy jednak najróżniejsze „dopalacze” przestają działać, okazuje się, że mają w sobie pragnienie, którego niczym nie mogą zaspokoić – mówi, wspominając wiele głębokich rozmów i spowiedzi odbytych gdzieś na ławce czy na trawie. – Co ciekawe, spotykam tutaj ludzi, którzy chodzą w niedziele do kościoła i wydawałoby się, że nie mają żadnych problemów. Jeżdżą eleganckim samochodem, są dobrze ubrani, a jednocześnie brakuje im Bożej miłości – zauważa ks. Jarosiewicz. Inicjatywa, której organizacji się podjął, dopiero raczkuje, ale trzeba mieć nadzieję, że kołobrzeski namiot ewangelizatorów kiedyś okaże się za mały, by wszystkich pomieścić.
Byłem didżejem
Piotr Mikołajczyk z Chełmży k. Torunia:
– Pierwszy raz biorę udział w takiej akcji ewangelizacyjnej. Byłem natomiast kilka razy na Sunrise jako uczestnik. Sam doświadczyłem, że wchodząc w rodzaj transu wywołanego muzyką i światłami, odchodzi się od modlitwy, wpada w grzechy związane z seksualnością i łatwiej otwiera się furtkę demonowi. Również na co dzień, w Toruniu, brałem udział w imprezach, gdzie także były narkotyki. Byłem nawet didżejem. I żyjąc tym wszystkim, prowadziłem w sobie walkę duchową, wychowałem się bowiem w katolickiej rodzinie. Na szczęście, zachęcony przez mamę zacząłem jeździć z nią na Msze św. z modlitwą o uzdrowienie. To był początek nawrócenia. A przełomem były rekolekcje charyzmatyczne, w których uczestniczyłem w zeszłym roku razem z moją obecną Wspólnotą św. Ojca Pio w Toruniu. Teraz bywam jeszcze na imprezach, ale nie stosuję już żadnych używek. Staram się mieć kontakt z tym środowiskiem, bo to okazja do dawania świadectwa. Zresztą nie zdejmuję z szyi krzyża św. Benedykta. Kiedy koledzy mówią: „A weź to ściągnij”, odpowiadam im: „A ty się otwórz na Bożą łaskę”. Co prawda niektórzy uważają mnie przez to za kretyna, ale ja wiem, że idę właściwą drogą, na której znalazłem szczęście.
Nie czuję się lepszy
Piotr Leśniewski z Poznania:
– Przyjechałem na „Przystań z Jezusem”, ponieważ także potrzebuję nawrócenia. Kiedy bowiem ewangelizujemy, sami też się nawracamy. Wcale nie czuję się lepszy od ludzi, do których tu idę. Jestem takim samym grzesznikiem jak oni, tyle że miałem łaskę doświadczyć Bożej miłości. I tym chcę się dzielić z innymi. Moje nawrócenie trwa od dwóch lat, kiedy przeżyłem wypadek, który powinien zakończyć się śmiercią. Podczas jednej z sesji fotograficznych, którą robiłem w Poznaniu, postanowiłem zrobić sobie zdjęcie na parapecie okna z widokiem na miasto. Poślizgnąłem się i spadając chwyciłem sieci trakcyjnej z prądem o napięciu 3 tys. wolt, a potem jeszcze kręgosłupem uderzyłem o szyny. Lekarze nie dawali mi żadnych szans. Stwierdzili, że nawet jeśli przeżyję, to prawdopodobnie będę jak „warzywo”. Wówczas zostałem otoczony niesamowitym łańcuchem modlitewnym przez mnóstwo osób z różnych stron Polski. Wierzę, że to dzięki temu wyszedłem ze szpitala po dziesięciu dniach prawie bez uszczerbku na zdrowiu. Wtedy zacząłem zadawać sobie pytanie, czy jestem gotowy na śmierć? Wcześniej, z jednej strony wierzyłem w Boga i można powiedzieć, że byłem pobożny, ale z drugiej prowadziłem imprezowy tryb życia. Brałem też udział w Sunrise. Teraz czuję miłość Boga do mnie tak, jak na plaży czujemy słońce. Na nowo odkryłem sakrament spowiedzi, dzięki któremu dokonał się cud mojego duchowego uzdrowienia. Doceniłem też, jak ważna jest wspólnota. Zaangażowałem się więc w poznańską Szkołę Nowej Ewangelizacji.
Karol Grec z Ostrołęki
– O „Przystani z Jezusem” usłyszałem na rekolekcjach prowadzonych w Ostrołęce przez ks. Rafała Jarosiewicza. Zdziwiłem się, bo wcześniej trzykrotnie uczestniczyłem w Sunrise. Potraktowałem to jako Boże zaproszenie do Kołobrzegu, tym razem po raz pierwszy w roli ewangelizatora. I bardzo się cieszę, bo moim zdaniem najważniejsze jest tu świadectwo. Ono ma prawdziwą siłę. Wcześniej na festiwalu szukałem wrażeń i doznań, które sprawiają radość. Ale teraz wiem, że była ona tylko chwilowa. Myślę, że tak na prawdę po prostu chowałem się tam przed Bogiem. Zresztą wielu z tych, którzy przyjeżdżają tu słuchać muzyki, szuka też miłości. Ale szukają nie tam, gdzie trzeba.
Ks. Michał Kamiński z Malborka
– Dziś trudno młodzież przyprowadzić do Kościoła. Dlatego to kapłani powinni wychodzić do ludzi, pokazywać im, że są dziećmi Boga. Także tutaj mówię młodym ludziom, że Bóg ich nie przekreśla, że potrafi nasze puzzle życia, często nieporadnie przez nas składane, ułożyć według swojego pięknego zamysłu. Kiedy szliśmy przez miasto, niektórzy dziwili się na nasz widok, a nawet odwracali głowy, jakby bali się przyznać, że też są katolikami. Jednak wielu pozdrawiało nas, pytało skąd jesteśmy. Spotykaliśmy się też ze słowami uznania za to, co robimy. Jestem przekonany, że warto docierać do ludzi, w taki sposób, jak to czynimy w Kołobrzegu, nie na siłę, ale zaznaczając swoją obecność i dając konkretne propozycje.
Siostra Renata Bereda z Ostrołęki
– W moim Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo odpowiadam za duszpasterstwo młodych. Razem z innymi siostrami postanowiłam więc zaangażować się w ogólnopolskie inicjatywy ewangelizacyjne. Od trzech lat uczestniczymy w „Przystanku Jezus”, a ponieważ w tym roku ruszyła „Przystań z Jezusem”, więc jesteśmy i tutaj. To okazja do wsparcia ludzi, którzy pogubili się na drodze swojego doświadczenia wiary. Nie mam wątpliwości, że noszą oni w sercu ogromną tęsknotę za Bogiem, nawet jeśli tego nie wyrażają, bo się wstydzą albo są zbuntowani.
Kamila i Błażej Tobolscy
Artykuł publikujemy dzięki życzliwości Wydawnictwa Św. Wojciech. Źródło: Przewodnik katolicki nr 32/2013.