Miliony euro na aborcje |
W raporcie „Finansowanie aborcji w ramach unijnej pomocy dla rozwoju” z 2012 r. organizacja European Dignity Watch (EDW) ujawniła, że dwóch największych wykonawców aborcji na świecie otrzymuje finansowanie z Unii Europejskiej (UE). Powodów, dlaczego tak nie powinno być, jest wiele. Odbiorcami tych funduszy są International Planned Parenthood Federation (IPPF) i Marie Stopes International (MSI), zarejestrowane w Wielkiej Brytanii jako organizacje charytatywne ze statusem non-profit.
Dla kogo miliony?
To im Komisja Europejska przyznała fundusze na projekty m.in. w Kambodży, RPA, Bangladeszu czy Papui-Nowej Gwinei. Warto zaznaczyć, że w tych dwóch ostatnich krajach aborcja jest legalna tylko w przypadku ratowania życia matki. Z danych raportu EDW wynika, że w latach 2005-2010 MSI otrzymała z funduszu unijnego prawie 16 mln funtów (ponad 18 mln euro). Rozmiar dotacji przyznanych IPPF nie jest możliwy do wyodrębnienia na podstawie dokumentów ujawnionych przez UE. Wiadomo jednak, że chodzi o wielomilionowe sumy.
Z pieniędzy tych skorzystały filie MSI i IPPF w poszczególnych krajach. Sama IPPF ma ich wszystkich ponad 150 na świecie. Polskim jej odpowiednikiem jest Towarzystwo Rozwoju Rodziny, będące członkiem Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Niektóre z organizacji członkowskich IPPF prowadzą kliniki aborcyjne, czy specjalizują się w sprzedaży antykoncepcji własnej marki (np. organizacja Profamilia w Republice Dominikańskiej). Zaś do IPPF należy prywatna spółka handlowa International Contraceptive & Srh Marketing Ltd (ICON), która wyposaża kliniki na całym świecie w antykoncepcję, prezerwatywy i inne towary związane ze „zdrowiem reprodukcyjnym”. Zajmuje się też rozwijaniem własnych produktów, m.in. antykoncepcją postkoitalną. Działa również w sektorze komercyjnym, dostarczając towarów aptekom i innym sprzedawcom w sprzedaży detalicznej. Pozostaje więc zadać pytanie, dlaczego Komisja Europejska miałaby wspierać pieniędzmi podatników tego typu organizacje? Można też pójść dalej i zastanowić się, dlaczego jakakolwiek organizacja promująca aborcję, a nieposiadająca prywatnej firmy, miałaby być odbiorcą grantów z funduszy publicznych UE?
Brak podstaw prawnych
Po pierwsze, przeznaczanie przez unijne organy takich dotacji nie ma podstaw prawnych. Prawo do aborcji nie jest zawarte w żadnym traktacie międzynarodowym powstałym na forum ONZ. Nie można jej również znaleźć w definicji zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego UE, które w sposób jasny ją z nich wyłączają (aborcja nie może być uznana za metodę planowania rodziny). Eksperci m.in. z zakresu prawa, zdrowia publicznego, organizacji pozarządowych potwierdzili w Artykułach z San José, że międzynarodowe prawo do aborcji nie istnieje. Wygląda więc na to, że jest ono fabrykowane przez środowisko lobbystów, które wymusza interpretację dokumentów międzynarodowych wedle swoich prywatnych preferencji. Takie sugestie, proponowane przez utworzone przez nich komitety, nie mają jednak ani żadnej podstawy prawnej ani znaczenia z punktu widzenia tworzenia prawa.
Po drugie, warto również przypomnieć, że w UE aborcja jest w niektórych krajach prawie całkowicie nielegalna (Malta, Irlandia, Irlandia Północna, Polska, Andora) i karalna, a w innych regulowana (ograniczenia ze względu na długość ciąży). Oznacza to, że w UE nie można mówić o uznaniu jej za zwykłą procedurę medyczną. Podobnie jest w wielu krajach Afryki, a także Bliskiego Wschodu, Ameryki Łacińskiej czy Azji, gdzie jej zakaz należy rozumieć jako dość typowy.
Po trzecie, regulowanie aborcji nie leży w gestii organów unijnych, a organów ustawodawczych poszczególnych krajów. Wydaje się więc rozsądne, aby UE nie angażowała się finansowo w realizowanie czynności, które pozostają poza jej kompetencjami, w szczególności zakazanych, karalnych i silnie regulowanych (a do tego nieakceptowanych społecznie), tym bardziej, że nie wypracowała mechanizmów weryfikacyjnych, gwarantujących przebieg ich realizacji zgodnie z prawem w tak odległych krajach.
Prawdziwe potrzeby
Po czwarte, w sytuacji braku wody i środków pierwszej pomocy w wielu krajach afrykańskich, finansowanie sprzętu aborcyjnego, w tym zamawianie do tego celu aspiratorów ręcznych, wydaje się, jeśli nie niezgodne z prawem, to - co najmniej niestosowne. Co więcej, trudno wyjaśnić je troską o życie i zdrowie lokalnej ludności. W jaki sposób miałoby to pomóc kobietom niedożywionym i cierpiącym na anemię? Zamiast tworzenia oddziałów ginekologicznych, gdzie kobiety mogłyby bezpiecznie rodzić, finansowana jest aborcja pod pozorem zwalczania śmiertelności okołoporodowej matek. Jak pokazują statystyki, kraje z nielegalną aborcją (Irlandia, Polska, Malta) mają pod tym względem jedne z najlepszych (czyli najniższych) wyników na świecie.
Jak podaje CIA World FactBook w przypadku Malty odnotowuje się na 100 tys. żywych urodzeń 8 przypadków śmiertelnych kobiet, Polski - 5, Irlandii - 6. Dla porównania, kraje wysokorozwinięte z aborcją na żądanie, jak na przykład Wielka Brytania, ma ich 12, USA - 21. W RPA z legalną aborcją i do tego dotowaną przez UE ten wskaźnik wynosi – 300 (wszystkie dane z 2010 r.). Nie ma więc dowodów uzasadniających potrzebę dostępu do aborcji w ramach troski o zdrowie kobiet ciężarnych.
Pogwałcenie praw człowieka
Po piąte, nie można ignorować faktu, że w wielu krajach aborcja została zalegalizowana dla celów kontroli liczby ludności (np. Indie, Japonia) z pogwałceniem praw człowieka. Najbardziej jaskrawymi przykładami są tu przymusowe aborcje i sterylizacje, jak również dystrybucja antykoncepcji bez poszanowania prawa nabywcy do informacji o produktach i ich skutkach ubocznych. Nie bez przyczyny Rozporządzenie Rady i Parlamentu Europejskiego w sprawie pomocy w odniesieniu do polityk oraz działań i praw dotyczących zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego w krajach rozwijających się z 2003 mówi, że: „Na podstawie niniejszego rozporządzenia, nie przewiduje się popierania jakichkolwiek zachęt do przeprowadzania sterylizacji lub aborcji lub do niewłaściwego testowania metod antykoncepcyjnych w krajach rozwijających się”. Zapis ten pojawił się jednak, ponieważ liczne takie przypadki miały miejsce i dyskutowano o nich na konferencjach międzynarodowych (m.in. w Kairze w 1995 r.). Należałoby się zastanowić, czy dotowanie (sponsorowanie?) aborcji przez organy unijne nie mogłoby być uznane za niebezpośrednią formę „zachęty” do jej przeprowadzania czy korzystania z niej.
Nie można również zapomnieć o tym, że nie tylko rządy niektórych państw, ale wiele organizacji proaborcyjnych brało bezpośredni lub pośredni udział w nadużyciach związanych z realizacją tzw. polityki planowania rodziny i „niewłaściwym testowaniu metod antykoncepcyjnych”. Jak wyjawiła w „Reproductive Rights and Wrongs” prof. Betsy Hartmann o poglądach pro-choice, pomimo, że IPPF z zasady była przeciwna stosowaniu zachęt i nagród motywacyjnych, w praktyce często współpracowała z władzami krajów, które je stosowały w programach planowania rodziny. Promowała również dystrybucję pigułki antykoncepcyjnej i jej sprzedaż detaliczną bez recepty, czyli bez żadnego uprzedniego badania i kontroli, ignorującą wszelakie ryzyko zdrowotne. W „The War Against Population” ekonomistka Jacqueline Kasun podaje też, że IPPF przekazywała fundusze Chinom na ich intensywną politykę populacyjną, obejmującą także przymusowe aborcje.
Kontrola liczby ludności
Co więcej, jak pisze w „Woman’s Body, Woman’s Right” prof. Linda Gordon o poglądach pro- choice, krótko po założeniu IPPF jej praca skoncentrowała się na kontroli liczby ludności, zaś ze strony internetowej jej firmy ICON nadal można wyczytać zatroskanie wzrostem populacji. Choć mity związane z przeludnieniem zostały dawno obalone, zdają się być wciąż propagowane przez organizacje, które dzięki nim mają rację bytu. Jacqueline Kasun, krytykująca je jako rodzaj centralnego planowania, pokazuje jasno, że ograniczanie liczby ludności pociąga za sobą zarówno zawężenie puli konsumentów, jak i producentów, co oczywiście przynosi negatywne skutki ekonomiczne. W obliczu załamania gospodarczego i związanego z nim zagrożeń spowodowanych depopulacją w wielu krajach Europy, UE powinna uznać przyrost demograficzny za co najmniej neutralny, jeśli nie potrzebny i korzystny dla rozwoju danego kraju.
Ingerencja w sprawy wewnętrzne
Ostatnim, lecz nie mniej ważnym powodem jest fakt, że finansowanie aborcji w krajach afrykańskich postrzegane jest jako ingerencja w ich wewnętrzne sprawy i brak poszanowania krajowych obyczajów, religii i systemu moralnego. Jest próbą narzucania pewnego modelu rodziny z pogwałceniem prawa do rodziny wielodzietnej, będącego odzwierciedleniem osobistych i rodzinnych potrzeb, a czasem również i symbolem wysokiego statusu (szczególnie w Nigerii). Ten rodzaj ingerencji odbierany jest jako przykład nowego imperializmu i neokolonializmu europejskiego. Sytuacja ta jest zrozumiała szczególnie z punktu widzenia tych społeczeństw, które już spotkały nadużycia w ramach sponsorowanych programów zdrowotnych (m.in. Bangladesz, RPA), czy tych rejonów afrykańskich, gdzie jednym ze skutków ich forsowania jest 40% niepłodność wśród kobiet. Finansowe wspieranie organizacji aborcyjnych z długą tradycją działań antynatalistycznych trudno więc uznać za rozsądną formę polityki zagranicznej, mającą przynieść dobre relacje i korzyści ekonomiczne państwom UE.
Wycofać dotacje
Z powyższych względów UE powinna się więc nie tylko wycofać z przyznawania dotacji organizacjom proaborcyjnym, ale też wprowadzić na tym polu odpowiedni zakaz. Jako przykład może posłużyć regulacja, wprowadzona w 1984 r. przez Stany Zjednoczone pod nazwą Mexico City Policy, zabraniająca przekazywania funduszy tego typu organizacjom. Prawo to obowiązywało od 1984 do 1993 r., potem zostało zniesione przez proaborcyjnego prezydenta Billa Clintona, na nowo wprowadzone w życie przez George’a Busha w 2001 r. i ponownie zniesione przez prezydenta Obamę w 2009 r.
„Jeden z nas”
Bezprecedensowa inicjatywa obywatelska „Jeden z Nas” www.jedenznas.eu wychodzi właśnie temu naprzeciw. Ma ona na celu zebranie miliona podpisów pod projektem prawa zabraniającego finansowania organizacji zajmujących się szerzeniem aborcji lub eksperymentowaniem z embrionalnymi komórkami macierzystymi, a co za tym idzie ich niszczeniem.
Podstawą jej powstania jest orzeczenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS, nie mylić z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu) „Brüstle przeciwko Greenpeace” z 2011 r. w sprawie dotyczącej możliwości uczynienia przedmiotem patentu technologii lub produktów, których powstanie wiąże się z niszczeniem embrionów ludzkich. Strona skarżąca (naukowiec Oliver Brüstle) domagała się uznania możliwości uzyskania patentu dla własnego wynalazku, który wiązał się z niszczeniem embrionów. ETS uznał, że na gruncie prawa europejskiego nie jest to możliwe, bowiem prawo to nie dopuszcza możliwości patentowania wynalazków wytworzonych z człowieka, zaś embrion ludzki, niezależnie od tego, w jaki sposób został powołany do bytu, należy traktować jako człowieka właśnie. Jak wyjaśnił dr hab. Aleksander Stępkowski z Uniwersytetu Warszawskiego, wynika z niego, że „ochrona prawna, przysługująca człowiekowi na gruncie europejskiego prawa patentowego, musi dotyczyć wszystkich jego faz rozwojowych i obejmować również życie w fazie embrionalnej, począwszy od momentu zapłodnienia”. Decyzja ta chroni godność ludzką w prawie patentowym i powinna stanowić zasadniczą przeszkodę dla komercyjnych zapędów twórców wynalazków biotechnologicznych eksploatujących i niszczących ludzkie embriony. ETS dokonał oficjalnej wykładni prawa europejskiego, fakt ten powinien mieć zatem znaczenie dla funkcjonowania wszystkich organów Unii. Dlatego więc należy zadać pytanie o zasadność finansowania przez Komisję Europejską aborcyjnych procedur niszczenia embrionów, których dokonuje się w klinikach należących do MSI czy IPPF. Czyżby ochrona ludzkiej godności miała dotyczyć jedynie mieszkańców Unii Europejskiej, a już nie mieszkańców Bangladeszu lub Papui-Nowej Gwinei?
Jeśli UE nie potraktuje akcji „Jeden z Nas” poważnie, będzie to podstawą do uzasadnienia stwierdzenia, że jednym z głównych sposobów prowadzenia polityki zdrowotnej i promowania rozwoju ekonomicznego jest restrykcyjna polityka populacyjna, nie licząca się z godnością ludzi, którym przyszło począć się poza Europą. Trudno nie zauważyć, że UE czyni z niej zarazem nader lukratywny proceder dla organizacji bezpośrednio weń zaangażowanych. Czyżby Komisja Europejska afirmowała poglądy firmy IPPF, ICON, która na swojej stronie internetowej pisze: „Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką wzrasta ludzka populacja, obciążenie, które wywiera na środowisko jest powodem do niepokoju”?
Tekst ukazał się w piśmie „Głos dla Życia”.