Broniąc polskiej szkoły |
Z Grzegorzem Surdym, działaczem opozycji lat 80-tych, uczestnikiem głodówki w obronie oświaty, rozmawia Kajetan Rajski.
Panie Grzegorzu, który dzisiaj jest dzień głodówki?
Szósty. Nastroje dobre, aczkolwiek ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej nic się specjalnie nie wydarzyło.
Czy są Panowie objęci opieką lekarską?
Tak, i to o dziwo poza panią dr Zuzanną Kurtyką, która nas od początku objęła lekarską opieką, pojawili się również przedstawiciele szpitali krakowskich, pobrali nam krew, codziennie mierzą nam ciśnienie. Wczoraj wieczorem były kolejne wyniki i jak na 6 dzień głodówki wszystko jest w porządku.
Czy głodówka odbywa się w obronie historii w polskich szkołach czy też innych przedmiotów?
To jest pewne uproszczenie, tak jak uproszczeniem są słowa, że poprzez nasz sprzeciw bronimy tylko tożsamości narodowej. Historia w tym wypadku jest pewnym symbolem, bo jest ważna nie tylko ze względu na ogólne wykształcenie. Kwestia kształtowania człowieka obejmuje literaturę, której ma być w nowej podstawie programowej mało i historię. Historia ma być ograniczana dla tych, którzy wybiorą przedmioty ścisłe, w tym wypadku będzie rzeczywiście znaczne cięcie w nauczaniu tego przedmiotu. Ale i na odwrót, dla uczniów klas humanistycznych zostanie znacznie zmniejszona ilość godzin matematyki, informatyki, nauk przyrodniczych czy fizyki, co również prowadzi do pewnego zubożenia intelektualnego. Poza tym chyba nie jest rozsądnym zakładanie, że szesnastoletni młodzieniec jest w stanie już sprecyzować swoje plany na przyszłość.
Ministerstwo argumentuje, że lepiej będzie nauczana historia współczesna, która zazwyczaj była realizowana w wielkim pośpiechu i bardzo pobieżnie pod koniec trzeciej klasy liceum.
Powątpiewam w to, ponieważ zakładanie, że młodzi ludzie będą mieli swój ostatni kontakt z historią najnowszą w wieku szesnastu lat jest dość irracjonalne. Rząd usiłuje nam wmówić, że bezsensowne jest nauczanie tego samego w podstawówce, później znów w gimnazjum, i jeszcze w liceum. Przede wszystkim trzeba zauważyć, że nie jest to to samo nauczanie, ponieważ zakres materiału jest coraz bardziej pogłębiany. Poza tym, człowiek w wieku 11 lat, 14 i 17 lat jest zupełnie różną osobą. Przyswajalność wiedzy, kojarzenie pewnych faktów jest na różnych etapach inne. I jest to również niejako powtarzanie materiału.
Jakie są przyczyny takiego lekceważenia historii? Przecież zarówno prezydent, jak i premier, są z wykształcenia historykami.
Sądzę, że nie jest to przypadkowy błąd, tylko konsekwentne realizowanie misji ogłupiania młodych obywateli. Rząd twierdzi, że projekt został przygotowany przez wybitnych ekspertów, świetnych metodyków, przy czym poza jednym nazwiskiem nie znamy nikogo, kto układał nową podstawę programową. Sprawia to wrażenie dziwnej tajemniczości.
Patrząc z perspektywy ucznia drugiej klasy liceum, mającego historię w zakresie rozszerzonym, muszę stwierdzić, że moi znajomi z klas matematycznych czy biologicznych traktują historię ze znacznym pobłażaniem, ponieważ nie wiążą z tym przedmiotem przyszłości, co jest dla mnie zrozumiałe. W ten sam sposób uczniowie klas humanistycznych traktują przedmioty typu fizyka, chemia czy biologia. Z kolei podnoszony często argument o tym, że lekcje historii powinny uczyć patriotyzmu, w realiach jest zupełnie niestosowany. Pamiętam mojego nauczyciela WOS-u z katolickiego gimnazjum, który chwalił wprowadzenie przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego. Czy pozostawienie obecnego status quo rozwiąże problem polskiego szkolnictwa?
Mogę odpowiedzieć poprzez własne doświadczenie. W liceum chodziłem do klasy matematyczno-fizycznej, maturę zdawałem w 1981 r. Tuż przed maturą miałem jeszcze dylemat na jakie studia pójść, czy na studia techniczne, na politechnikę, czy też na historię. Wybrałem wtedy politechnikę. Dwa lata później po różnych zawirowaniach zdawałem na historię. Moje licealne przygotowanie z historii, z klasy matematyczno-fizycznej, było prawie na tyle wystarczające, że bez problemu zdałem egzaminy wstępne. Ukazuje to dwie ważne rzeczy. Młody człowiek nie wie do końca, jaki wybierze zawód, co będzie robił w życiu. Jeśli on zdecyduje się dziś, w wieku 16-17 lat, na profil humanistyczny, to jeśli w trzeciej klasie zechce zostać lekarzem, będzie musiał praktycznie ponownie rozpocząć liceum. W dzisiejszych czasach normą jest zmiana specjalizacji, zmiana wykonywanego zawodu, czasem nawet kilkanaście razy. Człowiek, który otrzymał ogólne wykształcenie, znacznie łatwiej będzie sobie radził w życiu, ponieważ dokształcenie się nie będzie stanowiło dla niego większego problemu. Jeśli ktoś będzie od początku „programowany" np. na informatyka, to może i będzie on świetny w swoim zawodzie, ale nawet rynek informatyczny ma swoją pojemność. Tu nawet nie chodzi o kwestię patriotyzmu, ale o zdrowy rozsądek. Jeśli mówimy o społeczeństwie obywatelskim, o odpowiedzialności obywateli i ich wrażliwości, to nie da się wychowywać młodego pokolenia bez literatury, historii czy sztuki.
My zareagowaliśmy na szeroko prowadzoną od 2008 r. akcję intelektualistów, naukowców, pedagogów, rodziców, która nie spotkała się z żadnym odzewem ze strony władzy. Od dwóch dni w niektórych szkołach krakowskich jest akcja poparcia dla naszego protestu. Skoro więc rząd twierdzi, że nowy projekt jest tak doskonały, to dlaczego budzi sprzeciwy samych zainteresowanych?
Czy współczesne czasy nie wymagają jednak większej specjalizacji w danej dziedzinie? Czy nie jest ważne w powszechnym „wyścigu szczurów", by w swojej pasji być najlepszym?
Mamy problem ogólnego poziomu nauczania. Państwo powinno mieć świadomość, że kształcenie młodych obywateli jest kluczowe. Jeśli mamy w XXI wieku rzeczywiście dawać sobie radę, to nie można oszczędzać na szkolnictwie. Oczywiście, że młodzi ludzie powinni się specjalizować, ale szkoły przede wszystkim trzeba doposażyć, kupić odpowiedni sprzęt, by w każdej klasie był komputer z łączem internetowym, rzutnikiem multimedialnym, aby młodzież była bardziej zainteresowana danym przedmiotem.
Czy media wykazały zainteresowanie Waszą inicjatywą?
Tak, wszystkie media, od samego początku. Z jednej strony widać życzliwość dziennikarzy, i to nie ważne, czy z lewej, czy z prawej strony. Zainteresowani byli zarówno dziennikarze „Gazety Wyborczej", jak i „Naszego Dziennika", TVN-u, a także Telewizji TRWAM. W większości przypadków, poza artykułem w „Nie", spotykamy się z wyrazami poparcia, a przynajmniej z obiektywnym i rzetelnym przedstawieniem naszego protestu. Jednakże do czwartku była pewna blokada medialna. O ile wszystkie media regionalne o nas mówiły, to dopiero program Jana Pospieszalskiego i konferencja z udziałem parlamentarzystów rozbudziły ogólnopolskie zainteresowanie. Wczoraj była pierwsza informacja w „Wiadomościach" w TVP1, aczkolwiek niestety przedstawiała ministerialny punkt widzenia na problem.
Czy protest spotkał się z zainteresowaniem polityków?
Tak, oczywiście przede wszystkim z zainteresowaniem polityków opozycji. Nasze zaniepokojenie podziela była minister edukacji z ramienia SLD pani Krystyna Łybacka. Oczywiście popiera nas Prawo i Sprawiedliwość jako partia broniąca polityki historycznej w Polsce. Były pojedyncze głosy życzliwości i zdrowego rozsądku ze strony koalicji rządzącej, zobaczymy jak sytuacja się rozwinie.
Czy z MEN-u nie było żadnego odzewu?
Był pośredni odzew. Pani minister poprosiła kuratora Małopolskiego Kuratorium Oświaty, by ten przyniósł nam podstawy programowe, które oczywiście wcześniej przestudiowaliśmy. Traktujemy ten gest niczym dwa nagie miecze grunwaldzkie, podejmujemy walkę. Pani minister zapowiedziała, że nie podda się żadnym naciskom społeczeństwa. My ze swej strony zaprosiliśmy ją do rozmowy.
Dokąd będzie trwała głodówka?
Przede wszystkim zrealizowaliśmy pierwsze nasze zamierzenie, czyli pobudzenie opinii publicznej do działania. Wierzę, że prędzej czy później Ministerstwo zmieni zdanie, mam nadzieję, że nastąpi to szybciej. Z tego co wiem, to w poniedziałek ma odbyć się demonstracja pod siedzibą MEN-u w Warszawie.
Ile osób uczestniczy w głodówce?
Uczestniczy sześć osób stałych, przyłączyli się w formie rotacyjnej Studenci dla Rzeczypospolitej, jak również jeden działacz opozycji z lat 80-tych. Jest sztafeta pokoleń, ponieważ do Adama Kality przyłączył się jego syn Tomasz, który w tej chwili studiuje. Spotykamy się również z życzliwością środowisk intelektualnych, na czele z Radą Naukową Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, która jednogłośnie udzieliła nam poparcia. Właśnie dzisiaj przyszli przedstawiciele pierwszego roku historii UJ ze swoim starostą z jednoznacznym poparciem dla nas.
W jaki sposób mogą pomóc czytający te słowa, np. uczniowie, studenci, nauczyciele, wykładowcy?
Mogą przyłączyć się do różnych form poparcia, przekazywać w swoich środowiskach informację o sytuacji. Powinni się samoorganizować, tworzyć więzi międzyludzkie.
Dziękuję za rozmowę!