Brałem narkotyki i miałem dobrych nauczycieli, którzy nauczyli mnie nie wierzyć w Boga |
Brał narkotyki, nie wierzył w Boga. Dziś jest księdzem i posługuje we wspólnocie, która pomaga bezdomnym i potrzebującym. Ks. Rogerio Valadares z Brazylii od grudnia jest w Szczecinie. Od 13 lat należy do Przymierza Miłosierdzia, które ewangelizuje, m.in. wychodząc na ulice. Od trzech lat jest kapłanem.
Zanim jednak poszedł do seminarium, przeżył głębokie nawrócenie. Ojciec Rogerio został skierowany do Szczecina przez kardynała São Paulo na mocy umowy między kardynałem i Przymierzem Miłosierdzia a arcybiskupem Andrzejem Dzięgą, metropolitą szczecińsko-kamieńskim. Jest odpowiedzialny za fraternię w Szczecinie i grupy Przymierza Miłosierdzia rozproszone w Polsce.
Piotr Kołodziejski: Jak rodziło się powołanie, bo chyba wcześniej życie nie było takie anielskie?
Ks. Rogerio: Zanim poznałem wspólnotę Przymierze Miłosierdzia, przez dwa lata byłem członkiem grupy młodzieżowej. W tamtej grupie młodych przeżyłem swoje nawrócenie, tam wzrastałem i tam odkryłem moje powołanie w Przymierzu Miłosierdzia. Przed tym wszystkim byłem normalnym młodzieńcem, mieszkałem z rodzicami i bratem. Nigdy niczego nam nie brakowało. Niestety, mój ojciec był alkoholikiem i z tego powodu bardzo się buntowałem i podważałem istnienie Boga, od kiedy byłem dzieckiem. Myślałem sobie, jak może istnieć Bóg, skoro dzieją się takie rzeczy i On pozwala na to wszystko. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie rozumiałem kwestii wolności każdego człowieka. Moja mama jest bardzo wierząca i dzięki niej zostałem wprowadzony w świat bardzo religijny. Zostałem ochrzczony, miałem bierzmowanie, mimo że to nie było moją wolą. Na swojej drodze spotkałem różne ideologie sprzeciwiające się chrześcijaństwu, anarchizm. Poznając je, miałem kontakt z różnymi ludźmi. Zacząłem wchodzić w świat narkotyków. Paliłem marihuanę, piłem. Imprezowałem całe noce, przychodziłem następnego dnia, ale ciągle czułem pustkę w moim sercu. W ogóle nie podobał mi się Kościół katolicki. Krytykowałem moją mamę, że wierzy w Boga, który nie istnieje, jak sądziłem.
W pewnym momencie mojego życia nie znajdowałem już sensu w niczym. Miałem dobrą pracę i dobrze zarabiałem, ale to mnie nie satysfakcjonowało. Brałem narkotyki, ale to też nie dawało mi satysfakcji. Wpadłem w depresję i wtedy pewne osoby zaprosiły mnie na rekolekcje dla młodych. Potem zrozumiałem, że to było za porozumieniem mojej mamy i tej grupy. Powiedziałem, że nie pójdę na to spotkanie, ale oni nalegali cały tydzień. Chwilę przed rozpoczęciem rekolekcji postanowiłem jednak pójść. Miałem wtedy 21 lat. To były trzydniowe rekolekcje. Cały czas przebywało się na miejscu, tam też się nocowało. Byli tam ludzie bardzo radośni. Mówili o Bogu, ale nic z tego nie dotykało mojego serca. W sobotę, kiedy padło już wiele słów, które nie dotykały mnie, pomyślałem, że to stracony czas. Chciałem stamtąd wyjść. Ktoś jednak poprosił, żebym został jeszcze moment. Postanowiłem zostać na kolejnej konferencji i po niej wrócić do domu. Okazało się, że to nie była konferencja, ale adoracja Najświętszego Sakramentu. Nie miałem wtedy większej wiedzy na ten temat, ale pamiętam, że kiedy kapłan wszedł do sali z Najświętszym Sakramentem, poczułem ogromną moc, wychodzącą stamtąd właśnie, która dotykała mojego serca. Mam pewność, że w tym momencie zobaczyłem Jezusa. To była kwestia sekund, w których wszystkie moje wątpliwości, przygnębienie, smutki i lęki przeminęły. Poczułem miłość miłosierną, miłość Boga, coś, czego nie czułem nigdy wcześniej w życiu. Pamiętam, że to było tak mocne doświadczenie, że upadłem na ziemię. Kiedy powstałem, nie byłem już tym samym człowiekiem. Po tym doświadczeniu nigdy więcej nie żyłem tak, jak w przeszłości i nigdy więcej nie wątpiłem w Boga. Zacząłem pomagać grupie młodych, która przygotowywała rekolekcje i w 2000 roku miałem pierwszy kontakt z Przymierzem Miłosierdzia. To, czym chciało żyć Przymierze, było tożsame z tym, co czułem w sercu. Pół roku poznawałem wspólnotę, by w 2001 roku wejść do niej.
Czy wcześniej działał ksiądz w narkotykowych gangach?
Nigdy nie byłem dilerem, ale przez ówczesne przyjaźnie, chodziłem do fawel, kupowałem duże ilości narkotyków. To było jednak tylko na użytek własny i moich przyjaciół.
Czy z perspektywy czasu ocenia ksiądz, że ten początek to była chwilowa fascynacja Bogiem, czy od razu rodziło się głębokie powołanie?
Dwie rzeczy. Myślę o pewnym fragmencie, który jest w Liście św. Pawła do Galatów, gdzie św. Paweł próbuje wytłumaczyć swoje doświadczenie. Mówi, że Chrystus objawił się mu i ja mogę powiedzieć tak samo, że Chrystus objawił się we mnie. To jest coś, czego nie można wytłumaczyć. Ja też nie potrafię tego wytłumaczyć. Rozumowo nie da się tego zrobić. Jedynie jestem w stanie kontemplować to misterium, tajemnicę, która się wydarzyła. Wracając do tego momentu, mogę sobie uświadomić miłosierną miłość Boga, bo Bóg nie jest Bogiem, który nas ocenia i sądzi, nie wyrzuca nam naszych grzechów, ale kocha nas miłością bezwarunkową.
Druga kwestia. To było powołanie głębokie, bo tamtego dnia, kiedy miałem to doświadczenie, pamiętam, że upadłem na kolana. Byłem w pełni świadomy i usłyszałem głos, bardzo łagodny, ale silny i mocny zarazem. On mówił mi „Rogerio, pójdź za mną”. Później pracowałem jeszcze dwa lata w tej grupie. Chodziłem też z dziewczyną, ale głos wewnętrzny był mocniejszy. W pewnym momencie był on tak mocny, że zostawiłem wszystko, żeby za nim podążać.
Czy to, co działo się przed odkryciem powołania, było walką z szatanem czy z wolą, którą przygotował dla księdza Bóg?
W pierwszym momencie to nie była walka przeciwko Bogu, bo ja ideologicznie nie wierzyłem w Boga. Miałem „dobrych” nauczycieli, którzy nauczyli mnie nie wierzyć w Boga. Nie wierzyłem też w diabła. Nie byłem też tego rodzaju ateistą, który mówi „Jestem ateistą, dzięki Bogu”. Ideologicznie byłem uformowany, żeby być ateistą. Nie istniały żadne siły duchowe dla mnie. Nie istniały anioły, diabeł. Istniała tylko materia. Nie było walki przeciwko Bogu, bo myślałem, że Go nie ma. Wtedy pojawia się rana, gdzie diabeł zaczyna pracować w naszej głowie. Diabeł pracuje w przestrzeni idei, myśli. Mogę stwierdzić, że on pracuje na polu ideologii, więc kiedy przyjmujemy jakąś ideologię, on może tam wchodzić i pracować w głowie właśnie na tej przestrzeni. Wtedy cierpi się na jego wpływ, bo on pracuje, szepcze do ucha, proponuje. To sprawia, że trudniejsze jest spotkanie się z Bogiem. To jest możliwe, jeśli jest interwencja Boska przez łaskę.
Co powie ksiądz młodym bez perspektyw, którzy nie widząc dla siebie miejsca w życiu, sięgają po narkotyki?
Po pierwsze, trzeba uznać, a jest to kontrowersyjne, że narkotyki są dobre. Mówię to jako osoba doświadczona. Gdyby narkotyki nie były dobre, nie byłoby milionów ludzi ich używających. Nie da rady więc mówić ludziom, że narkotyki są złe, bo to jest kłamstwo. Te osoby, które mówią, że narkotyki są złe, nawet nie zapaliły marihuany, nie brały kokainy. Nie pochwalam teraz narkotyków, bo jestem im zupełnie przeciwny. Musimy jednak poprawić nasz język, kiedy rozmawiamy z młodymi. Trzeba ich doprowadzić do refleksji: „Narkotyki są dobre, używasz ich, bo to jest przyjemne, czujesz się lepiej, potrafisz zrobić lepiej jakieś rzeczy. Pomyślmy jednak o tym na przestrzeni czasu. Jakie będą tego konsekwencje?”.
Trzeba zapytać młodą osobę, czy to, że bierze narkotyki sprawia, że jest szczęśliwsza, a jej przyjaciele są rzeczywiście prawdziwymi przyjaciółmi, czy zbliżają się do niej tylko interesownie? Kiedy znajdujesz się sama w pokoju, patrzysz na siebie w lustrze, zmywasz swój makijaż, czy możesz powiedzieć, że jesteś szczęśliwa? Kiedy jesteś sam w pokoju i widzisz przeogromną samotność, czy wtedy możesz powiedzieć, że jesteś szczęśliwy? Czy to co robisz dziś, sprawia, że stajesz się lepszym człowiekiem? A może używasz narkotyków, żeby być częścią jakiejś grupy? Jeśli tak, to znaczy, że potrzeby emocjonalne tej osoby są tak wielkie, że potrzebują głębokiego uzdrowienia.
Czy wiarę można budować tylko na emocji i doświadczeniu?
Nie. Wiara to coś, co możemy pogłębiać, ale sam papież Franciszek w adhortacji „Evangelii Gaudium” na początku zwraca uwagę na pewną rzecz. Zresztą to samo robił bł. Jan Paweł II. Zwraca uwagę na doświadczenie osobiste Boga, które jest niezbędne, żeby mogła narodzić się wiara. Kiedy rodzi się doświadczenie, zaczynasz je pogłębiać. Nie odwrotnie, że najpierw jest wiara rozumowa, a potem idziesz do doświadczenia. Najpierw jest doświadczenie osoby Chrystusa. Mając doświadczenie tej osoby, przechodzi się do wiary. Później można ją pogłębiać.
Dziękuję za rozmowę.
Przymierze Miłosierdzia powstało w 2000 roku w São Paulo. Działa w 36 miastach w Brazylii, a także w Portugalii, we Włoszech, we Francji, Belgii i w Polsce, gdzie swoje grupy ma w sześciu miastach, w tym również w Szczecinie.
Źródło: miesięcznik młodzieżowo-ekumeniczny "Prosto z Mostu" nr 34 (luty 2014)